Dni mojego czasu w domu z Manią dobiegają powoli końca. Co czuję w związku z tym?
Mieszane uczucia. Nieuniknione.
Cieszę się na samotne chodzenie do toalety w pracy i jednocześnie nie mogę sobie wyobrazić braku ciężaru jej 10-miesięcznego ciała w moich ramionach. Będą łzy, to na pewno.
Dziś po raz pierwszy na spotkaniu dla edynburskich mam wyszłam z szafy. Jako lekarz. Powiedziałam nawet koleżankom z grupy Whatsapp, na której sobie narzekamy nocami: „I came out as a doctor at the mum's group'. Wstukałam słowa w klawiaturę, a dopiero potem do mnie dotarło, co napisałam. Przyznały mi rację.
Bycie lekarzem trzeba ukrywać na spotkaniach z innymi mamami, jeśli chce się być po tej samej stronie barykady. Lekarze przecież to ci źli. Ci, co nie potrafią wyleczyć kolki i refluksu. Ci, co zalecają szczepienia. Nie dają antybiotyków. Nie wiedzą wiele na temat snu noworodków. Na wysypki, zamiast szukać źródła alergii, przepisują kremy na bazie parafiny. Nic nie robią z zielonymi kupami i nawet nie doceniają przyniesionego pampersa wyjętego w czasie wizyty z plastikowej torebki śniadaniowej z IKEI! Jeśli chce się popijać kawę z edynburskimi mamami, trzeba umieć kręcić głową i narzekać na lekarzy. Zjednoczyć się w trudzie matczynej troski przeciwko tej grupie po drugiej stronie, która nic nie rozumie. Zdarza się, że czasem da się poznać inną matkę lekarza, nadal w ukryciu, na spotkaniach.
Znaki rozpoznawcze to:
Nie mówi się „I'm a doctor". „I'm one of the doctors" brzmi mniej formalnie. Skromniej. Bo można też zostać posądzonym o wywyższanie się ponad inne mamy, które na przykład nie zamierzają wracać do pracy.
Analizując mój macierzyński, zdałam sobie sprawę, że podświadomie zaczęłam wcielać się w Wednesday Martin-antropolożkę, która napisała świetną książkę o matkach z Manthatanu pt „Naczelne z Park Avenue” (polecam!). Nagle ze studentki, później młodej lekarki z Polski stałam się jedną z nich- edynburską matką. Bardzo ciekawe doświadczenie, o którym mam zamiar jeszcze więcej napisać.
Ostatnio na spotkaniu kawowym w grupie mam, które się spotkały na kursie niemowlęcego masażu ktoś mnie spytał, czy cieszę się na powrót do pracy.
Odpowiedziałam: „Am I supposed to say no?" i od razu wiedziałam, że wtopiłam. Tak, jestem matką lekarzem i lubię moją pracę. Proszę bardzo.
Wyszłam z szafy prosto w nieprzyjazne terytorium. Przegrana pozycja. Nie czuję euforii i poczucia uwolnienia, które jak się domyślam towarzyszy przy tym procesie.
Trudno. Mania i tak mi wybaczy. Ona mnie zna tylko taką, jaką jestem. Poza tym szafy są fajne.
Z niektórych nawet nie warto wychodzić, bo można przegapić wejście do Narnii.


Mieszane uczucia. Nieuniknione.
Cieszę się na samotne chodzenie do toalety w pracy i jednocześnie nie mogę sobie wyobrazić braku ciężaru jej 10-miesięcznego ciała w moich ramionach. Będą łzy, to na pewno.
Dziś po raz pierwszy na spotkaniu dla edynburskich mam wyszłam z szafy. Jako lekarz. Powiedziałam nawet koleżankom z grupy Whatsapp, na której sobie narzekamy nocami: „I came out as a doctor at the mum's group'. Wstukałam słowa w klawiaturę, a dopiero potem do mnie dotarło, co napisałam. Przyznały mi rację.
Bycie lekarzem trzeba ukrywać na spotkaniach z innymi mamami, jeśli chce się być po tej samej stronie barykady. Lekarze przecież to ci źli. Ci, co nie potrafią wyleczyć kolki i refluksu. Ci, co zalecają szczepienia. Nie dają antybiotyków. Nie wiedzą wiele na temat snu noworodków. Na wysypki, zamiast szukać źródła alergii, przepisują kremy na bazie parafiny. Nic nie robią z zielonymi kupami i nawet nie doceniają przyniesionego pampersa wyjętego w czasie wizyty z plastikowej torebki śniadaniowej z IKEI! Jeśli chce się popijać kawę z edynburskimi mamami, trzeba umieć kręcić głową i narzekać na lekarzy. Zjednoczyć się w trudzie matczynej troski przeciwko tej grupie po drugiej stronie, która nic nie rozumie. Zdarza się, że czasem da się poznać inną matkę lekarza, nadal w ukryciu, na spotkaniach.
Znaki rozpoznawcze to:
- Wyluzowanie (lub celowe unikanie) tematu szczepień
- Nie podawanie paracetamolu na gorączkę
- Wiek ponad 35 lat (zwykle dzieci lekarze mają tu dopiero po ukończeniu specjalizacji)
- Omijanie tematu pracy
- Przy pytaniu wprost o pracę, podanie wymijającej odpowiedzi (pracuję na zmiany, czasem pracuję w weekendy)
- Podstawiona do muru, matka lekarz odpowiada: „Pracuję dla NHS-u. Jako kto? Jestem jednym z lekarzy w Royal Infirmary".
Nie mówi się „I'm a doctor". „I'm one of the doctors" brzmi mniej formalnie. Skromniej. Bo można też zostać posądzonym o wywyższanie się ponad inne mamy, które na przykład nie zamierzają wracać do pracy.
Analizując mój macierzyński, zdałam sobie sprawę, że podświadomie zaczęłam wcielać się w Wednesday Martin-antropolożkę, która napisała świetną książkę o matkach z Manthatanu pt „Naczelne z Park Avenue” (polecam!). Nagle ze studentki, później młodej lekarki z Polski stałam się jedną z nich- edynburską matką. Bardzo ciekawe doświadczenie, o którym mam zamiar jeszcze więcej napisać.
Ostatnio na spotkaniu kawowym w grupie mam, które się spotkały na kursie niemowlęcego masażu ktoś mnie spytał, czy cieszę się na powrót do pracy.
Odpowiedziałam: „Am I supposed to say no?" i od razu wiedziałam, że wtopiłam. Tak, jestem matką lekarzem i lubię moją pracę. Proszę bardzo.
Wyszłam z szafy prosto w nieprzyjazne terytorium. Przegrana pozycja. Nie czuję euforii i poczucia uwolnienia, które jak się domyślam towarzyszy przy tym procesie.
Trudno. Mania i tak mi wybaczy. Ona mnie zna tylko taką, jaką jestem. Poza tym szafy są fajne.
Z niektórych nawet nie warto wychodzić, bo można przegapić wejście do Narnii.
Brak komentarzy
Publikowanie komentarza