Są dwa aspekty mojej osobowości, które rodzice czasem przypominają mi kiedy zaczynam przesadnie martwić się o losy moje i świata.
Podobno w pierwszej klasie podstawówki od początku chciałam pisać piórem z atramentem zamiast ołówkiem. Miałam więc dwa zeszyty do zadań domowych. Jeden na brudno i drugi na czysto. Wszystkie prace z nauki pisania wykonywałam dwa razy. Drugie wspomnienie to martwienie się i planowanie na zapas. Już w drugiej klasie podstawówki zaczęłam się martwić, że nie zdam matury i postanowiłam pracować ze wszystkich sił, żeby zwiększyć swoje szanse na zdanie egzaminu dojrzałości. Zawsze byłam ambitna i coraz częściej widzę to jako moje przekleństwo a nie błogosławieństwo.
Przez ambicję trafiłam do szkoły z maturą międzynarodową i na studia w Edynburgu. Kto wie, może to właśnie ambicja sprawiła, że jestem teraz lekarzem, mimo że nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego chciałam nim zostać. Z moich zachowań wynikło dużo dobrego, w oczach innych byłam dzieckiem, które zawsze chciało być dobrze przygotowane, zawsze sumienne. Sama nie czułam żadnej presji zewnętrznej, żeby dobrze wypaść, nawet wydawało mi się, że sukcesy akademickie przychodzą mi w miarę łatwo.
Teraz widzę, że od dziecka poczucie ambicji planowało mi życie, zamiast pomagać w osiąganiu celów, podstawiało pod nos to, co nie do końca sprawia, że jestem szczęśliwa. Tak było w przypadku mojego biznesu. Mogłam go założyć, więc to zrobiłam. Było niewiele momentów, kiedy to przedsięwzięcie przyniosło mi szczęście, a na pieniądzach przestało mi już zupełnie zależeć po tym, jak je sama zarobiłam.
Ambicja, która przerasta moralność to popularny temat w literaturze (Makbet) a ostatnio nawet na Netflixie (House of Cards). A co z ambicją, która niszczy marzenia? Bez wątpienia ma potencjał, żeby stać się destrukcyjna, ale nie jest to możliwe bez przyzwolenia jednostki. Niewiele rzeczy dzieje się w naszym życiu bez naszej świadomości i zgody.
Czasem, kiedy rano zachodzę po cappuccino do szpitalnej kawiarni o wdzięcznej nazwie Aroma, zadaje sobie pytanie: czy nie wolałabym być baristą? Żeby po paru latach (a nie parunastu) być naprawdę dobra w tym, co robię, uszczęśliwiać ludzi każdego dnia podając im idealnie zrobiony aromatyczny napój z uśmiechem i życzeniem miłego dnia. Sprzątać moją małą przestrzeń pracy, żeby zawsze wyglądała czysto. Żeby moje miejsce pracy pachniało kawą, a nie kupą? Szybko moje myśli idą dalej, planuję założenie małej kawiarni w mieście, najlepiej sprzedającej książki i sztukę niezależnych artystów, w głowie organizuję już spotkania z podróżnikami, wieczory czytania poezji, degustacje egzotycznych czekolad. I znów nic nie jest proste. Nawet w moich marzeniach i planach. Ta tendencja do komplikowania życia jest wyczerpująca.
Nie jest to kwestia braku satysfakcji z tego, że jestem daleko od sukcesu, a dopiero po jego osiągnięciu będę w stanie osiągnąć szczęście. Szczęście i sukces nie idą w parze w moim życiu, a sam sukces nie smakuje tak samo dobrze, jak kawa zrobiona na palniku przed namiotem w górach.
Zabrzmi to dumnie, mimo że nie taki jest mój zamiar. Ambicja jest dla mnie źródłem smutku, poczuciem codziennego zawodu. Że coś mogę, a tego nie robię. Że mam przywileje człowieka pierwszego świata, a nie przyczyniam się, żeby uczynić go lepszym miejscem. I tak po raz kolejny czuję, że noszę na ramionach cierpienie milionów, a moi znajomi śmieją się po cichu z moich problemów.
„Nic naprawdę cennego nie bierze się z ambicji czy też z samego poczucia obowiązku; to, co cenne, rodzi się z miłości i poświęcenia dla innych ludzi i dla sfery ducha obiektywnego”.
Czy pan Einstein ma rację? Czy możemy pozwolić sobie na brak ambicji lub mniejsze ambicje w imię szczęścia? Czy może tylko wtedy nasze starania będą wartościowe, jeśli naszym spiritus movens będzie miłość, a nie ambicja i poczucie obowiązku?
Nie mam dziś odpowiedzi. Idę na nocny dyżur pomagać ludziom z połamanymi kośćmi.
I leczyć moje złamane ambicją marzenia.

Dzięki za ten post. Pozwolił mi trochę inaczej spojrzeć na kwestię ambicji i zrewidować odrobinę własne myślenie na ten temat. Bo ja w zasadzie zawsze postrzegałam ambicję jako coś bardzo pozytywnego, zarówno tę w moim własnym życiu (trochę chyba jesteśmy do siebie podobne pod tym względem, jak wnioskuję z Twojego wpisu), jak i u innych ludzi. Nawet tekst o tym pisałam.W sumie to ja Cię totalnie rozumiem, w sensie, przeżywam te same rozterki. "A może gdybym robiła coś innego to byłabym szczęśliwsza...". Pewnie gdybym miała jeszcze ze trzy życia to może udałoby mi się zrealizować większość pomysłów (które często się wzajemnie wykluczają). Tylko, że faktycznie, najszczęśliwsi są ci, którzy mają małe ambicje albo nie mają ich wcale i cieszą się z codziennych drobnostek zamiast rozkminiać, co mogliby robić lepiej albo inaczej.
OdpowiedzUsuńPrzesyłam moc uścisków.
PS Jestem fanką Twoich butów <3
Ja pamiętam, jak już w gimnazjum na esej o nas samych napisalam to samo: że to licho, co pcha mnie do przodu to ambicja. Przede mną 4.rok studiów prawa, które nie wiem czemu studiuję, chciałabym czasem rzucić ale coś znowu mnie pcha do przodu. SDzięki za ten wpis! Wiedz że jest nas więcej. Ale może każdy znajduje swój sposób na pomaganie innym
OdpowiedzUsuńMoże nie jest za późno żeby przekierować ambicję na drogę marzeń...?
OdpowiedzUsuńMi ambicja niszczyła życie przez bardzo długi czas. Wykiełkowana już w okresie dzieciństwa coraz bardziej się ukorzeniała. Ostatnio zaczęłam świadomie na nią patrzeć i przycinać, kształtować. I wiesz co? Zauważyłam, że nadal mogę mieć ambicje i może mnie pchać do przodu, ale staram się nie pozwalać, by była chorobliwa i "przerastała moralność" (choćby jeśli chodzi o postrzeganie swoich osiągnąć i wieczne poczucie, że to za mało, relacji z otoczeniem). A to co piszesz o milionie wykluczających się pomysłów - czy to nie jest tak, że są, ale kiedy realizacja jest już naprawdę możliwa, to pojawia się kolejny, bardziej rewelacyjny i powoduje, że odrywa Cię od pierwszego? Tak często działa perfekcjonizm i narzuca nam wyzwania, jednocześnie bojąc się odpowiedzi na pytanie: co tak naprawdę daje mi szczęście (a nie status społeczny czy pieniądze).Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJakie to prawdziwe... Otworzyłaś mi oczy na to, co sama robię ze swoim życiem.Mądrze piszesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło, M.
mimo wszystko wydaje mi się, że bycie nadambitnym jest miliard razy lepsze niż kompletny brak ambicji. wiadomo, umiar we wszystkim jest najlepszy, ale z dwojga złego... ;)
OdpowiedzUsuńAmbicja ma w sobie nieco egoizmu. I to nie tylko tego zdrowego. Dlatego uczynienie jej spiritus movens nie może dać pełni szczęścia. Myślę, że aby szczęście stało się bardziej realne ambicję trzeba okiełznać i odpowiednio nią kierować. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńmi ambicja nie pozwala cieszyć się tym co mam, ale nie dlatego, że chce więcej, lecz z tego powodu, że nie udało mi się zrealizować marzenia bycia lekarzem właśnie. Od najmłodszych lat miałam poczucie obowiązku i potrzebę robienia wszystkiego najlepiej jak potrafię. Wszystko zmieniło się kiedy nie dostałam się na studia medyczne i poszłam w innym kierunku. Teraz się to za mną ciągnie a dawne ambicje nie pozwalają czuć satysfakcji z tego co mam.
OdpowiedzUsuń