Lato nie sprzyja poczuciu melancholii. Budzę się razem ze słońcem, przekręcam klucz w drzwiach, a przez szczelinę wdzierają się promienie na ciemną klatkę schodową, podświetlając pyłki w lekko stęchłym powietrzu. Już niedługo klatka będzie ciemna, a ja nie zobaczę słońca ani przed ani po pracy.
Latem nie przeczytasz wielu artykułów na temat depresji czy niskiego samopoczucia. Wszyscy przestają o tym mówić. Słońce w zenicie nie daje naszym cieniom szansy na wydłużenie i nie widać, że niektórzy nadal chodzą zgarbieni, zamknięci w sobie. W pełnym słońcu jednak łatwo się schować. A w natłoku zdjęć opalonych kończyn jest jeszcze łatwiej. Wystarczy od czasu do czasu kliknąć na kciuk wystawiony ku niebu, żeby sprawić wrażenie, że wszystko jest ok. Bo latem powinno być.

Od pięciu miesięcy nie biorę antydepresantów. Wiele osób z mojego bliskiego otoczenia nadal nie wie, że kiedykolwiek je brałam, że depresja była częścią mojego życia i całkiem możliwe, że mój cień nie miałby szansy skrócić się na wiosnę, bo zniknąłby z powierzchni ziemi. Ci, którzy wiedzą, są ostrożni.
Od czasu do czasu słyszę ciche 'jak się czujesz?' i wiem, że nie chodzi o ból głowy czy zakwasy. Zakwasów duszy nie widać gołym okiem.
Na początku bałam się, że bez leków spadnę znowu na dno. Ale widocznie mój mózg postanowił odkopać się z warstwy waty, w której leżał przez ostanie miesiące, czy lata, i zacząć pracować na wyższych obrotach. Mój plan był taki, żeby stworzyć jak najwięcej okazji do produkcji naturalnych endorfin. Pilates, pływanie, długie spacery, siedzenie wieczorem pod kocem z Drogą Mleczną nad głową. Wszystko zadziałało.
Czasem czuję, że smoliste myśli zaczynają powoli wracać. Oblepiają zwoje, zagłuszają zdrowy rozsądek, każą się uśmiechać, mimo że czuję potrzebę łkać. Zastanawiam się wtedy czy to znowu to samo. Boję się odpowiedzi. Zadaję sobie wtedy pytanie: czy jest coś, na co czekam. Czy jest miejsce, które chcę jeszcze zobaczyć, smak, który chcę poczuć w ustach, tekstura, za którą tęsknią moje dłonie, znajome rysy twarzy, których nie mogę się doczekać? Przez ostanie 5 miesięcy odpowiadam niezmiennie tak.
Czekam na coś niesamowitego, niezwykłego.
Tęsknię, pragnę, czuję, że jestem człowiekiem. A mój cień nadal zmienia się z porami roku.





W połowie czytania zamknęłam oczy, tak mnie to bolało. Bo moge sie w nim odnaleźć, choć różnimy sie tyloma zmiennymi. Takie uczucie miałam juz po Twoim tekście "Ta o pustych synapsach", do którego wracałam kilkukrotnie i który bardzo do mnie przemówił - zrobiłaś dla mnie tym postem więcej niż moi bliscy czy specjaliści z którymi miałam okazje rozmawiać. Dla mńie to jeszcze za trudne zeby o tym pisać ale dla Ciebie mam jedno wielkie Dziekuje. I życzę Tobie i sobie żeby było jak najwiecej tych smaków, uczuć, chwil, twarzy i dłoni dla których warto byc.
OdpowiedzUsuńBardzo poruszajacy wpis! Nigdy nawet nie otarlem sie o te chorobe, wiec nawet nie potrafie sobie wyobrazic przez co przechodzilas. Zycze krotkiego cienia niezaleznie od pory roku i doczekania sie tych niezwyklosci i niesamowitosci.
OdpowiedzUsuńBardzo poruszający tekst. Gratuluję, że udało Ci się wygrać z depresją! Walcz o swoje życie i zdrowie, bo szkoda tak mądrej osoby. Powodzenia!
OdpowiedzUsuńMałgosiu, fantastyczne zdjęcia. Jest tyle pięknych miejsc, których jeszcze nie widziałam.
OdpowiedzUsuńIsle of Skye bardzo bardzo polecam, jest przepieknie.
OdpowiedzUsuńdziekuje! nie powiedzialabym ze to czysta wygrana ale na razie co jest dobrze
OdpowiedzUsuńdziekuje ze zostawilas komentarz. pierwszy tekst napisalam bardziej anonimowo, nie chcialam pisac ze to dotyczy mnie osobiscie, ale teraz ciesze sie ze w koncu ujawnilam ze to moja historia. nie chce sie tego wstydzic. to choroba, i zupelnie nie nasza wina.
OdpowiedzUsuńtrzymaj sie cieplo.
Wiesz, gdy czytałam tamten tekst pierwszy raz to nie pomyślałam, że jest o Tobie tylko może o Twojej przyjaciółce albo kimś z rodziny. Dopiero potem dotarło do mnie, że ktoś kto tego nie przeżył/ przeżywa nie mógłby tego tak trafnie opisać.Nie musimy się ukrywać, nie musimy się afiszować, w ogóle wg mnie nic nie musimy "na zewnątrz"- najważniejsze jest przyznać sie przed sobą że nie jest ok (choć to oczywiście tylko pierwszy krok).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Nie wiem jak przeżyłam miniony rok bez antydepresantów, ale chyba tylko dlatego, że przeraża mnie ich działanie czy raczej skutki uboczne. Zresztą wizja śmierci wyglądała na rozwiązanie problemu, leki wydawały się większym złem.
OdpowiedzUsuńantydepresanty nie sa wcale takie zle. sama balam sie jaki beda mialy na mnie efekt ale miala niewiele efektow ubocznych. ostatecznie wierze ze polazenie lekow, dobrej opieki medycznej i wsparcie bliskich bardzo mi pomogly. ale bez lekow nie sadze zebym tego wyszla.
OdpowiedzUsuńmam nadzieje ze lepiej sie juz czujesz.
małgo, malgo. nawet po fali tekstów hackujacych google i Twoim głosie w dyskusji, nadal nie wiem co miałabym napisać. cieszę się, że idzie ku lepszemu. trzymaj się (trzymajcie się!). życzę kolejnych: 5, 55, 555 miesięcy bez depresji.
OdpowiedzUsuńCieszę sie Twoim szczęściem. Ja o depresji napisałem latem na moim blogu. Nie wiodą, bo zimno, bo kakałko sie skończyło, a mleczki za zimne. Tylko teraz, gdy juz nie wytrzymałem i wykrzyczałem to światu. Depresja to dziwka.
OdpowiedzUsuńLubię wracać do tego tekstu w gorszych chwilach. W podobnym czasie (18.08.) minęło moje 5 miesięcy bez tabletek. Jest różnie, ale cieszę się że już ich nie biorę i nie chciałabym nigdy do nich wracać. Zrobiły swoje, teraz czas na mnie.
OdpowiedzUsuńSmoliste myśli – bardzo dobrze ujęte.
OdpowiedzUsuńPrzez całe nastoletnie i dorosłe życie borykam się z brakiem poczucia własnej wartości i tą właśnie smołą. Mam wrażenie, że mnie spowalnia i nie pozwala być osobą, którą mogłabym być. Są momenty, kiedy zalewa mnie już kompletnie i włóczę się przez kilka dni jak we śnie; pracuję, śmieję się z żartów, staram się rozmawiać normalnie, a w głowie w kółko "błagam niech to już minie, proszę, jak to nie minie to się zabiję" i po kilku dniach faktycznie mija. Za tydzień, dwa, miesiąc – to samo.
Nigdy nie podjęłam faktycznej próby samobójczej i nawet w swoim najgorszym czasie potrafię jako tako funkcjonować, co najwyraźniej dyskwalifikuje mnie jako jednostkę chorą. Po dość ogólnym opisaniu swoich dolegliwości pewnej pani psycholog, stwierdziła ona, że czuję się źle przez zbyt długi okres czasu, więc nie może to być depresja. Dodała, że może jest to po prostu moja cecha charakteru, "może pani tak już po prostu ma". Równie dobrze mogła mi powiedzieć, żebym rzuciła się pod pociąg, bo dla mnie ta "diagnoza" zabrzmiała jak wyrok i długo nie mogłam się pozbierać przez to jedno zdanie. Siedziałam w samochodzie i na zmianę histerycznie się śmiałam i płakałam.
W tym roku jest trochę lepiej. Dojrzewam, powoli rozumiem, jak reaguję na różne sytuacje. To pomaga zrobić porządny krok w tył kiedy widzę, że w swoim kołowrocie myśli zapędziłam się i zaraz zacznę toczyć się w dół. Wypróbowałam największe banały które, oczywiście, okazały się być najskuteczniejsze: ruch, zdrowe jedzenie, wychodzenie z domu. Smoła wciąż mnie dopada, ale na krócej i nie pogrąża w tak czarnej, bezkresnej rozpaczy jak kiedyś. Nadal nie czuję, abym "żyła pełnią życia", że wykorzystuję wszystkie swoje możliwości – ale może, kiedyś?
Piszę to wszystko, żeby trochę się wygadać, ale też dać znać innym, że nie są sami. Mi bardzo pomaga świadomość, że ludzie – ci, których na przykład blogi czytam, ale też ci całkiem anonimowi – cierpią i walczą o lepsze samopoczucie. To jest trudny temat (ja na przykład prawdopodobnie nigdy już nie wrócę do tego komentarza wstydząc się, że w ogóle go napisałam), lecz trzeba o tym mówić.
Ściskam mocno, autorko. Mam nadzieję, że już zawsze będziesz znajdywać coś, na co warto czekać.